Znowu czytam :)

Zniknęłam, pochłonęła mnie książka :) Dosłownie, całkiem zabawnie mi wyszło, ponieważ tytuł książki to Pochłaniacz. Katarzyna Bonda jest moim nowym odkryciem, choć o samej autorce czytałam już dość dawno, to jakoś nie było okazji, aby nabyć jej książkę. Tym razem okazja przyszła do mnie wraz z urodzinowym prezentem :) bardzo dziękuję mojej ekipie, która doskonale wie, jakiego mola książkowego ma na pokładzie!

Sama autorka intryguje swoją drogą, która doprowadziła ją do pisania książek. A pisze świetnie, gdyż zaskoczyła mnie zakończeniem. Pochłaniacz wciąga nas w świat zbrodni, oszustw i działań trójmiejskiej mafii. Profilerka, Sasza Załuska, ustala portret psychologiczny zbrodniarza, choć w sprawie tej pojawia się na zlecenie prywatnego przedsiębiorcy, lękającego się o swoje życie. Sprawa komplikuje się z godziny na godzinę, w końcu każdy ma jakiegoś trupa w szafie ;P
 Jest to pierwsza z serii książek o niej, na pewno z chęcią sięgnę po następne. Ale musiałam ustawić sobie szlaban na książkę rano- przez moje zachłanne czytanie raz o mało co nie spóźniłam się do pracy. Jak zacznę, nie umiem przestać! A jak książka jest dobra, jak ta- to przepadłam, jak śliwka w kompot. Oczywiście już ją skończyłam, inaczej nie umiałabym się skupić na niczym :)
A tak mogę ze spokojem łapać ujęcia naszych zwierzaków, które potrafią zapełnić niejedną wolną chwilę. Nie powiem, że jest różowo zawsze, bywają wzloty i upadki, jak w każdej naszej działalności, ale czy potrafilibyśmy docenić radość, gdyby nie było smutku?
Oczywiście wolałabym ogrom radości, jak chyba każdy, ale nawet najlepszy tort urodzinowy w nadmiarze powoduje mdłości :)
Kłaków w chałupie jest obecnie tyle, że mogłabym zrobić kilka kompletów kołder i poduszek :D
Blancia jest po przejściach, miała w maju zabieg sterylizacji. Przeszła go świetnie, bez komplikacji i powikłań, tfu tfu. Nie planowaliśmy dla niej potomstwa, gdyż nie mamy nawet na to warunków, więc zabieg stał się naturalną koleją rzeczy. Mniej stresu, a za to więcej sierści- nasza Wetka dała nam do zrozumienia, że na pewno będzie więcej kłaków. Burza hormonów. Jakby wcześniej było ich mało, hi hi.
Mam kilka ujęć Blanci w cudnym, pooperacyjnym ubranku, które mieliśmy wypożyczone w ramach zabiegu. Uważam, że to bardzo dobre rozwiązanie, kolejny plus dla i tak wychwalanej naszej Pani Weterynarz.

Niestety legowisko nr 1 jest na wykończeniu, głównie dzieki Oksiemu, rozrywa je na strzępy przy każdej okazji. Na razie postanowiłam w takie nie inwestować, dopóki chłopak trochę nie dojrzeje, chociaż taki zwrot to kolejny oksymoron :)
Na razie sprawdza się pufa z firmy fatty, świetnie sprawująca rolę legowiska. Kupiona dość dawno temu jako fotele dla nas, jednak styropianowe wypełnienie ugniotło się z czasem, tworząc wygodne legowisko dla naszej suczki. Oczywiście obecnie dzieli je z Oksym, gdyż on nie uznaje żadnego prawa własności, które nie należy do niego :)
Na razie mamy się świetnie, dbamy o siebie nawzajem :)
Czasem mam wrażenie, że film Marley i ja jest wzorowany na nas, szczególnie w początkowej fazie... na szczęście nie mamy demolki podczas każdej burzy, ale inne symptomy, szczególnie możliwości ułożenia, taa... ciężko nam idzie... najwidoczniej sami nie jesteśmy wystarczająco ułożeni, aby mieć ułożonego psa :) Dobrze, że kocha wszystkich i jeżeli ciągnie na smyczy, to po to, aby się do kogoś przymilać. A to nawet w ekstremalnych przypadkach nie jest takie straszne. 
Pozdrawiam serdecznie,
Anka



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Świąteczny spacer z kuzynką :)

Chorujemy...